(opowiadanie wyjęte z cyklu „Strzępy pogodnych dziwactw”)
Gdy był mały potrafił bawić się nawet kropelkami rosy.
Teraz jest już stary i mieszka w drewnianej chacie pod lasem. Dużo myśli o śmierci. Jego twarz ciągle jaśnieje. Kocha przymglone poranki. Wtedy słoneczne promienie, przebijając się przez gęsty las, opierają się o okna tajemniczo. Coś czai się za każdym pniem, coś czyha… Stoi na progu i natęża zmysły. Jest dziwnie podekscytowany. Drży. Po chwili wraca do codziennych zajęć i wszystko jest jak dawniej.
Wyobrażał sobie wtedy, że kropelki to małe lusterka, w których wszystko odbija się na zielono. Zielone mrówki, zielone biedronki, zielone stokrotki i pasikoniki jeszcze bardziej zielone… Tysiące małych kropelek, a w każdej mały zielony świat.
Nie narzeka na brak przyjaciół. Podczas swoich długich spacerów potrafi rozmawiać z drzewami, pozdrawia uśmiechem wiewiórki i żuki.
Co drugi dzień odwiedza go Szymek. Szymek ma dziewięć lat i gra na małej fujarce. Przychodzi zawsze w południe i gra mu przez pół godziny. Potem wypija kubek mleka i gna ścieżyną do domu, bo mama czeka z obiadem.
Wawrzyn nigdy tego nie mówi, ale tęskni za Szymkiem wieczorami – zwłaszcza gdy niebo jest rozgwieżdżone. Tęskni wtedy za dźwiękiem fujarki. Oj, jak dobrze byłoby wtedy popijać z Szymkiem mleko i cieszyć się razem pogodnym wieczorem! Ale Szymek jest za mały, żeby włóczyć się po lesie tak późno.
W promykach słońca każda kropla wyglądała jak małe światełko. Można wziąć takie światełko na palec i patrzeć na nie z bliska a potem łagodnie potrzeć nim powieki, by przez cały dzień mieć uśmiechnięte oczy.
Gdy Szymek beztrosko biegnie wąską dróżką w stronę lasu i powoli niknie mu z oczu, Wawrzyn marszczy na chwilę zatroskane czoło i długo rozmyśla. Nagle jego milczenie nie jest już błogim uciszeniem, lecz staje się jak mrok… Nieprzeniknione.
Wchodzi po schodkach do małego pokoiku pod dachem, gdzie wisi kopia obrazu Rembrandta „Powrót syn marnotrawnego”. Kontempluje ten obraz od trzydziestu lat.
I tak sobie myśli, że nie zawsze można powrócić. Choćby się nawet nie przetrwoniło całego majątku.
Z czasem rosa stawała się tylko rosą. Ani śladu po zielonych lustrach, ani śladu po małych światełkach. Tylko miłość do świtu pozostała ta sama. I blask w oczach im starszy, tym lepszy.
(fot. unsplash)