Inspiracją do napisania tego posta była dla mnie rozmowa z moją przyjaciółką na temat książki Williama i Marthy Searsów, którą polecałam ostatnio w bibliotece.
Moja znajoma (oczekująca swojego pierwszego dziecka) podzieliła się wrażeniami z lektury rozdziałów otwierających Księgę Rodzicielstwa Bliskości, zwierzając się, że trudno było jej przez nie przebrnąć, bo miała wrażenie pewnej oczywistości prezentowanych tam treści.
– Czułam, jakby ktoś mnie na siłę próbował przekonać do tego, że powinnam kochać swoje dziecko, jakby nie była to sprawa naturalna…
Po chwili namysłu przyznałam jej rację. Tak, rzeczywiście! Dla mnie też zawsze oczywiste było to, że będę kochać swoje dzieci z całego serca i chciałabym stworzyć z nimi bardzo bliską relację.
Dlaczego więc filary Rodzicielstwa Bliskości Searsów oraz zasady Porozumienia Bez Przemocy Marshalla Rosenberga są dla mnie takim wielkim odkryciem?
Bo uczą mnie, jaka ta miłość właściwie powinna być. Pokazują mi na czym polega prawdziwie silna więź. Mówiąc krótko – pogłębiają moją świadomość.
Przede wszystkim odkrywam, że kochać oznacza pozwolić moim dzieciom na to, by były SOBĄ. „Zaakceptować drugiego człowieka takim, jakim jest” – słyszałam to setki razy, wiele razy powtarzał to innym, ale dopiero od niedawna nie jest to dla mnie pusty frazes.
Zamiast na siłę dopasowywać dzieci do moich wyobrażeń i oczekiwań na ich temat, lepiej będzie, gdy z ciekawością i uważnością spróbuję obserwować, kim naprawdę są. Może zadziwię się wtedy tym, co lubią, a czego nie cierpią, co się im podoba, o czym marzą, czego się boją, a co sprawia im radość? Może zobaczę, jak się zmieniają, jak naprawdę się czują i jaki mają nastrój? Może uda mi się w końcu je poznać, zamiast przyklejać im etykietki i projektować na nie moje własne emocje? Może doświadczę radości przyjmowania ich takimi, jakimi są?
Zamiast na każdym kroku dyrygować nimi i kontrolować to, co robią, lepiej będzie, gdy im zaufam i ze spokojem będę przyglądać się ich naturalnemu, wrodzonemu, instynktownemu sposobowi bycia. Może przy okazji spotkam się z czymś, co dotyczy człowieczeństwa, a o czym dawno już zapomniałam, nie będąc od wielu lat dzieckiem? Może dotrze do mnie w końcu, że mam pełny wpływ na to, jaką jestem matką, a dopiero pośredni na to, jakie są moje dzieci? Może odkryję prawdę o ich odrębności i o tym, że nie wychowuję ich dla siebie?
Zamiast opiekować się nimi według sztucznych wytycznych dotyczących tego, co i jak często powinny jeść, w jaki sposób zasypiać, jak długo drzemać itp. i zamiast porównywać je nieustannie z innymi dziećmi w kwestii ich wzrostu, wagi i nabytych umiejętności, lepiej będzie, gdy spróbuję poznać ich indywidualny rytm życia, rozwoju i potrzeb. Może wtedy dotrze do mnie, że jest mi dane na co dzień brać udział w czymś ze wszech miar istotnym – towarzyszyć w cudzie stawania się człowiekiem jedynym, wyjątkowym i niepowtarzalnym?
Zamiast oczekiwać, że będą zaspokajać moje niespełnione pragnienia i oburzać się, gdy nie robią czegoś, co im każę, lepiej będzie, gdy dam im prawo, nie zgodzić się na wykonanie każdej mojej prośby i spróbuję zrozumieć ich punkt widzenia, gdy mi odmawiają. Może wtedy przestanę podejrzewać te małe i niewinne istoty o manipulację? Może nauczy mnie to mądrego przeżywania frustracji i odnajdę wiele innych sposobów zaspokajania swoich potrzeb
Gdy samemu nie doświadczyło się w pełni bezwarunkowej miłości i akceptacji, bardzo trudno jest taką miłość i akceptację dać innym. Trzeba potem samemu do-kochać małe dziecko, które nosi się w sobie. Zbawienne jest doświadczenie takiej miłości od innych w dorosłym życiu. I wiem, że przeżycie tego w relacji z Bogiem może być naprawdę uzdrawiające.
Między dwójką moich dzieci jest różnica czterech lat. Jestem pewna, że każde z nich kocham równie mocno. A jednak między moim podejściem do synka, którego urodziłam niedawno, a sposobem opiekowania się córką, kiedy była niemowlakiem, widzę dużą różnicę. Jeśli tamten model wychowania był bliski, to ten teraz jest jeszcze bliższy. Na szczęście dla obojga. Bo staram się nie rozpamiętywać tych gorszych (w mojej obecnej ocenie) chwil z przeszłości, nie krytykować się za niedoskonałości. Jestem natomiast wdzięczna, że mogę obserwować jakościowy wzrost mojej miłości. To dodaje mi skrzydeł! Jest pociechą w momentach kryzysu. Czuję, że uczestniczę w czymś ważnym. Widzę, że macierzyństwo jest dla mnie potężną szansą rozwoju. Bo doświadczam, że praktykowanie miłości pomnaża ją i jest korzystne nie tylko dla moich dzieci, ale także dla mnie. Jakie to cudowne!
(fot. unsplash)