Bez względu na to, jak ważna jest w życiu cnota cierpliwości i jak wielką wartością jest umiejętność czekania, nie można całego życia spędzić w poczekalni.
Jak często odkładamy siebie na później?
Jak często wydaje nam się, że to jeszcze nie pora, by zająć się swoimi prawdziwy potrzebami i piętrzymy przed sobą całą masę spraw rzekomo pilniejszych, które trzeba zrobić już, a najlepiej na wczoraj?
Zauważyłam ostatnio u siebie ten mechanizm.
Kiedyś byłam w norweskich górach. Rozległy płaskowyż. Nieograniczona przestrzeń. Dostojna szarość skał, czysty błękit nieba upstrzony białymi obłokami, ciemna zieleń iglastych krzewów kołysanych delikatnym wiatrem, cisza odzywająca się tylko łomotem szumiącego wodospadu, prawie żadnych ludzi, jakieś przytłumione odgłosy z oddali… Stałam urzeczona i wiedziałam, że ta przestrzeń wzywa mnie w głąb siebie, a ja tamtego dnia nie mogłam pójść już dalej. Ale zakochałam się wtedy w tamtych górach i obiecałam sobie, że na pewno kiedyś tam powrócę, by przemierzyć tę przestrzeń swoimi krokami, pobyć tam przez jakiś czas dłużej – w scenerii, która stała się dla mnie symbolem wolności.
To jest jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam w życiu. Nie udało mi się tam jeszcze powrócić z przyczyn chyba obiektywnych. Ostatnio jednak miałam okazję, by zadać sobie pytanie, co było dla mnie w tamtym doświadczeniu tak elektryzującego, co właściwie tamta sytuacja i tamten zachwycający krajobraz mówi mi o mnie.
Zdałam sobie sprawę, że w dużej mierze moje dotychczasowe życie oparte było właśnie na czekaniu, na pełnym nadziei wychylaniu się w przyszłość, które było też pełne lęku, że to, na co czekam, się nie ziści. Tak, jakbym zupełnie nie miała na to wpływu.
A teraz myślę, że wpływ – choćby niejedną barierą ograniczony – to ja jednak mam!
Myślę, że nie warto za bardzo skupiać się w życiu na tym, co niedokonane, co w fazie przygotowania, które często trwa w nieskończoność. Czasem trzeba pozwolić sobie na nieidelność pewnych projektów i po prostu aktywnie ponieść je w życie, sprawdzić teorię w działaniu, dokonać czegoś – choćby było to niedoskonałe przedsięwzięcie. Żyć, zamiast ciągle przygotowywać się do prawdziwego życia.
Poderwać się w końcu do lotu. By ogarnąć skrzydłami przestrzeń. I poczuć trochę wolności…
(fot. unsplash)