Ulubioną część mojego jadłospisu stanowią owoce. Kojarzą mi się z soczystym latem i dojrzewaniem w słońcu.
Jest coś zachwycającego w procesie powstawania owoców, które stanowią ukoronowanie procesu wegetacyjnego. Lubię myśleć o tajemniczym zalążku życia, który kryje ich wnętrze w postaci pestek nasiennych.
Moje ulubione owoce to maliny. Ich czerwień, miękkość, słodycz, zapach są prawdziwą rozkoszą dla podniebienia – i nie tylko! Nawet moje palce lubią lekkość, z jaką maliny oddzielają się od dna kwiatowego. Tu nie ma mowy o zrywaniu. Tylko delikatne, łagodne oddzielanie…
Podoba mi się sam kształt malin. Używając języka botaniki – malina to wielopestkowiec, co oznacza, że zbudowana jest z wielu drobnych owocków sczepionych ze sobą za pomocą maleńkich włosków.
Ktoś może oczywiście zapytać, co to wszystko ma wspólnego z kuchnią i jedzeniem. A ja myślę, że ma i to sporo. Świadomość, zachwyt, afirmacja cudów, jakie kryje dla nas natura może podsycać naszą wolę życia, troszczenia się o siebie i swój stan zdrowia oraz dobre samopoczucie.
Ot jeszcze inne spojrzenie na wzmacniające działanie malin!
Co o tym myślisz?
(fot. unsplash)