(opowiadanie z cyklu „Strzępy pogodnych dziwactw”)
Magdzie M.
*
Ta pora już dla niej minęła. Pora żółtych plam, które topiły się w zieleni. Pora mleczy bujnych, rozgrzanych i pewnych. Pora trawy najbardziej zielonej, kiedy słońce darmo darzy blaskiem. A z oddali słychać upalny czyjś głos:
Powiedz,
że nie jest za późno
otworzyć serce
na świat
pokochać
ptaka i kwiat…
Urwany nagle ciszą. Jak grzmotem. Kończy się skwar.
Mruga wstał. A może to był tylko sen – ten śpiew?
*
Nachyliła się.
Jaka śpiewność jest w wodzie z konewki! Nie zastąpi jej żaden deszcz. Ciepły deszcz. Nie napoi się mleczy niebem. Tu potrzeba ręki z konewką.
Mruga wiedział to wszystko. Gdy dotykał stopami listków – cicho – chlupotała woda
w konewce. Wieczorami. A ogródek pełen mleczy zasypiał.
Nachylała się nad nimi śpiewnie. Konewka blaszana. Śmieszka.
*
Ta pora już dla niej minęła.
Po kwiatach pozostał szary puch. Zieleń blada i chwiejna. Powietrzna.
Można trącić wszystkie dmuchawce. Dzień był dobry. Wiatr lekki.
– Do dzieła! – serce Mrugi tak długo czekało.
Czekało.
Czekało.
*
Porwał szary jej szal. Najśpieszniej…
(Ona wtedy umarła za szybko! Za szybko go zostawiła. Rok czy dwa lata temu. Zbyt szybko. Maja go opuściła. A na oknie za szybką – konewka – i jedyna pamiątka – szal.)
Porwał i rozpuścił na wietrze. Swobodnie. Wolny obieg ogrodu dokoła. Dookoła –
w poprzek – i – wszerz. I jeszcze raz dookoła.
Puch wirował w powietrzu ospale. Magia chwili (nie podzielonej – – – jeszcze).
*
Stał i patrzył, a miliony bladych puszków z dmuchawców wznosiło się i upadało sennie. Nagle świat zupełnie się zmienił. „Trzeba o tym komuś powiedzieć” – pomyślał z uśmiechem. A potem jeszcze zwyczajnie: „Nie ma jej …” I przymknął na chwilę oczy.
Śpiew trwał. Gdzieś tam.
Powiedz,
że nigdy za późno
przyłożyć słońce
do ran…
Mruga stał. Odchylony od siebie w przyszłość. Jakby zostało mu więcej niż pamięć.
(fot. unsplash)