(opowiadanie z cyklu „Strzępy pogodnych dziwactw”)
Ich dom jest pełen pustych wazonów. Na każdej szafce stoją przynajmniej dwa. Jest też specjalna półka pod oknem w sypialni, gdzie stoi ich chyba siedem. Tworzą wraz z dużym świecznikiem ciekawą kompozycję, ale nigdy nie było w nich wody ani kwiatów.
Wynika to z ich obopólnej zgody. Małgorzata ma duży ogród, w którym rosną ukochane kwiaty. Codziennie troszczy się o nie – podlewa, kiedy trzeba i wyrywa chwasty. Dzięki kwiatom kocha także deszcz – wie, jak jej rośliny bardzo go pragną. Nie znosi za to bukietów – choćby były najpiękniejsze. Stara się omijać wszystkie kwiaciarnie, bo boi się, że spotka tam rozkapryszonych ludzi. Czasami myśli sobie, że jest niesprawiedliwa, myśląc w ten sposób, ale to jest silniejsze od niej. Kiedy bywa zmęczona, wchodzi do swego ogrodu – przykłada ucho do ziemi, zamyka oczy i wyobraża sobie, że słyszy, jak biją serca jej kwiatów, choć dobrze wie, że kwiaty nie mają serca. „A jednak są bardzo piękne” – zauważa w myślach.
Feliks patrzy na nią z uśmiechem i ogarnia go nieopisana czułość – jakieś potężne wzruszenie. Ale łzy nie napełniają jego oczu – tylko palce ślizgają się po mokrej glinie łagodniej i spokojniej. Dziwne – bo powinny drżeć… W ogrodzie jest niewielka szopa, w której Feliks oddaje się swojej pasji: lepi z gliny przepiękne wazony, których nigdy nie wypełnią kwiaty. Wazony są piękne same w sobie – a to, że przez lata pozostają puste, dodaje im jeszcze uroku.
Jest w tej chwili jakaś dziwna i rzadka słodycz, gdy na moment ich spojrzenia spotykają się. Nagle uświadamiają sobie równocześnie, że muszą do siebie należeć. Tak, jak wtedy, gdy oświadczył jej się pewnego chłodnego wieczoru:
– Małgorzato, zostań moją żoną…
Przez chwilę milczała, a potem zapytała rozradowana, spoglądając mu prosto w oczy:
– Naprawdę chcesz chodzić ze mną po morzu?
I był pewien po tych słowach, że została dla niego stworzona.
(fot. unsplash)