Gdy zaczynałam tworzyć tego bloga ponad rok temu, posłużyłam się metaforą DoM-u głównie dlatego, że chciałam, aby było to miejsce kojarzące się z ciepłą atmosferą i jednocześnie dobrze zorganizowane i uporządkowane. Sortowanie kolejnych wpisów według nazw pomieszczeń wynika z tęsknoty za tworzeniem miejsca, w którym można spotkać się z innymi lub pobyć samemu i potraktować to jako doświadczenie przyczyniające się do rozwoju siebie i drugiego człowieka.
Przez miniony rok wizja tego, czym chciałabym się zajmować w życiu ewoluowała. Teraz postrzegam DoM przede wszystkim jako Przestrzeń Rozwoju Rodziny.
Rodzina jest dla mnie wielką wartością, powołaniem i wciąż spełnianym marzeniem. Celowo piszę: „spełnianym”, a nie „spełnionym” albo „spełniającym się”, gdyż uważam, że to ja ponoszę odpowiedzialność za to, jak wygląda moje życie i jestem gotowa nieustannie je kształtować. Żadne marzenie nie spełnia się samo, a o szczęście trzeba się ciągle starać i troszczyć.
Rodzina jest też najbardziej naturalnym środowiskiem, w którym żyję. Teraz jestem pełnoetatową mamą. Mamą coraz bardziej świadomą. Coraz częściej dociera też do mnie, że to moją działalność zawodową wolałabym dopasować do mojego macierzyństwa, a nie odwrotnie.
Okrywam, że rodzina to ta pierwsza wspólnota ludzi, w której rozwija się człowiek. Najpierw jako dziecko, potem jako nastolatek, a później… Także jako dorosła osoba, która albo zakłada swoją własną rodzinę i wchodzi w nowe role współmałżonka czy rodzica, albo wybiera dla siebie inną ścieżkę. Myślę jednak, że nawet wtedy, gdy nie zakłada się swojej własnej, nowej rodziny, zawsze ta stara stanowi dla niego jakiś punkt odniesienia dla innych relacji, jakie tworzy na przykład we wspólnocie zakonnej czy w innych grupach społecznych, w których funkcjonuje. Jest to oczywiście spore uproszczenie. Niemniej jednak twierdzenie, że to rodzina właśnie jest podstawową komórką społeczną jest powszechnie znanym sądem.
Nie jestem już dzieckiem, a jednak widzę, że to właśnie rodzina stanowi pole, na którym wciąż się rozwijam. Życie zmienia się, mija czas, przybywa mi lat, staję się ciągle kimś innym, pozostając jednocześnie tą samą osobą. Dynamika zdarzeń, bieg upływających dni wymusza nieustanne konfrontowanie się z nowymi wyzwaniami. To w rodzinie – teraz jako żona i mama, w dalszej kolejności jako córka, synowa, bratowa etc. – uczę się rozpoznawać potrzeby, nazywać uczucia, rozwiązywać konflikty… Uczę się tu wszystkiego, co składa się moim zdaniem na sztukę mądrego i świadomego przeżywania życia. Co więcej, jako mama przez ten mój rozwój uczestniczę w rozwoju moich dzieci. To, jak będzie wyglądało kiedyś ich życie, w dużej mierze zależy od tego, co zobaczą teraz w naszym domu, w naszej rodzinie.
Dlatego widzę ostatnio moją rodzinę jako takie moje bardzo osobiste laboratorium relacji. W nim doświadczam przeróżnych rzeczy. Czasem dosłownie – robię doświadczenia, tzn. testuję pewne rozwiązania, sprawdzam, co działa, a co nie. Część wyników z tych doświadczeń pokazuje, że jakaś obrana strategia nie sprawdza się, nie służy rodzinie. Wtedy poszukuję innej. Zdarza się, że aby coś zadziałało i przyniosło wymarzony efekt potrzeba czasu. Wdrażanie niektórych praktyk bywa trudne, tym bardziej, że wiele zależy od pozostałych członków zespołu, którzy mogą chcieć współpracować albo i nie. Przede wszystkim jednak moja rodzina wydaje mi się taką wielką przestrzenią do obserwacji, śledzenia pewnych mechanizmów, wyciągania wniosków na przyszłość z sytuacji, które nie zawsze bywają łatwe.
Biorąc to wszystko pod uwagę, chciałabym, aby mój blog ewoluował w kierunku dzielenia się wynikami tych różnych obserwacji i doświadczeń poczynionych w mojej rodzinie, bo wierzę, że może to przynieść korzyść nie tylko dla nas, ale i dla innych.
(fot. unsplash)